czwartek, 15 lipca 2010

Grunwald- 600 lat po


Grunwald
W świadomości historycznej Polaków bitwa pod Grunwaldem zajmuje czołowe miejsce wygrywając wyraźnie z innymi ikonami naszych dziejów, może poza Powstaniem Warszawskim. Nie jest przy tym rocznicowym gniotem, lecz za sprawą książki Henryka Sienkiewicza, popularnej ekranizacji Aleksandra Forda oraz rokrocznie odbywającej się inscenizacji w rocznicę bitwy stała się elementem niesłychanie żywej tradycji o wymiarze popkulturowym. Fakt trwa dotąd- jak pisał Hegel- dokąd trwają jego skutki, w tym sensie Grunwald jest nie tylko największą wiktorią oręża polskiego i zwrotnym punktem w naszych dziejach, ale i bezprecedensowym wydarzeniem w dziejach Europy. O bitwie, na pierwszy rzut oka, powiedziano już prawie wszystko. Tymczasem po wnikliwszej analizie skala wątpliwości jest zdumiewająca. Jaki był stosunek sił walczących stron, kto naprawdę dowodził armią polsko-litewską, jaką rolę odebrał w bitwie wielki książę litewski Witold? Na koniec, dlaczego po tak wielkim trumfie uzyskano tak mizerne warunki pokoju? Pytań zresztą nasuwa się znacznie więcej.
Po tragicznym finale templariuszy w 1307 r. nadszedł czas Zakonu Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Sprowadzony na Ziemię Chełmińską w 1226 r. przez księcia Konrada Mazowieckiego szybko doszedł do znacznej potęgi dzięki poparciu Papieża, intrygom i dbałości o wysoki poziom organizacji państwa. Do sukcesów Krzyżaków przyczynili się sami Polacy, wspierając słabiutkich początkowo braci zakonnych w walce przeciwko plemionom pruskim. Innym paradoksem było wzajemne unikanie przez Zakon i Polskę militarnego konfliktu. Przed Grunwaldem Polacy zderzyli się w otwartej bitwie osiemdziesiąt lat wcześniej. Stosunki polsko-krzyżackie wyznaczały w XIV w. dyplomatyczne intrygi i przewlekłe sądowe spory. Sąsiedztwo takie zapewne trwałoby dłużej gdyby nie mariaż polsko-litewski, który po unii personalnej w Krewie w 1385 r. włączył Polskę w orbitę znacznie ostrzejszego konfliktu krzyżacko-litewskiego. Dla Wilna Zakon był śmiertelnym zagrożeniem a unia z Polską stawała się najpewniejszą rękojmią obrony przed jego agresywnością. Kiedy więc w maju 1409 r. na litewskiej Żmudzi zagarniętej przez Krzyżaków wybuchł bunt było raczej pewne, że wojna jest blisko. Do konfliktu, co ciekawe parły obie strony, co potwierdzają rokowania polsko-krzyżackie w Malborku w czerwcu 1409 r. Po wypowiedzeniu wojny przez Zakon 6 sierpnia strony wyraźnie nie kwapiły się z szybkim przeprowadzeniem walnej bitwy starając się wykorzystać czas na zebranie maksymalnie dużych sił. Prowadzono przy tym wzmożone działania dyplomatyczne mające na celu zdyskredytowanie przeciwnika w oczach Europy. Widać polskie zabiegi musiały poskutkować gdyż Zakonowi wbrew przypuszczeniom nie udało się przekonać do swoich planów ówczesnych władców. Przykładowo z Anglii i Francji, skąd tradycyjnie Krzyżacy dostawali liczne wsparcie, tym razem nadeszły bardzo skromne siły. Znaczny kontyngent udało się natomiast Zakonowi pozyskać za sprawą księcia szczecińskiego Kazimierza V, który przyprowadził na pola grunwaldzkie kilka chorągwi jazdy.
Polacy tradycyjnie rozesłali wici na wyprawę powszechną poza granice kraju, co dawało gwarancję licznego udziału rycerstwa. Do połączenia wojsk polsko-litewskich doszło pod Czerwieńskiem, gdzie armia koalicyjna przeprawiła się po specjalnie wybudowanym moście pontonowym, co było unikalnym przedsięwzięciem ówczesnej inżynierii wojskowej. Plan Jagiełły był prosty: zająć stolicę zakonu Malbork, stąd po wkroczeniu na teren Zakonu skierowano się na północ. Dowództwo krzyżackie postanowiło zastawić na armię polsko-litewską pułapkę przy przeprawie przez Drwęcę w pobliżu krzyżackiego zamku w Kurzętniku. Dziś po zamku nie ma już śladu, a i rzeczka nie wzbudza respektu. W 1410r. wznosiło się tu warowne zamczysko a miejscowy bród, choć wygodny do łatwych nie należał. Gdy więc polskie straże przednie zbliżyły się do Kurzętnika zastały ostrokoły obronne i przyczajonych krzyżackich obrońców. Jagiełło, wytrawny strateg, nie przyjął bitwy w tak niekorzystnym do natarcia miejscu i wycofał się w kierunku wschodnim na Lidzbark Welski i Nidzicę. Tu wojska polsko-litewskie skręciły na północ na Dąbrówno, które 14 lipca zajęły i spaliły, a obrońców wybito do nogi. Okrucieństwo takie było wówczas normą i miało zachęcić przeciwnika do przyjęcia otwartej bitwy.
O świcie,we wtorek 15 lipca wojska polsko-litewskie ruszyły dalej i po kilku godzinach marszu w strugach deszczu dotarły nad brzeg jeziora Łubień, na południe od wsi Grunwald i Stębark (niemiecki Tannenberg). Była godzina ósma rano, gdy forpoczty polskiej jazdy dostrzegły pierwsze chorągwie krzyżackie. Po deszczu nie było już śladu i słońce grzało tak jak potrafi tylko w lipcu. Wojska zakonne stanęły w kierunku południowo-wschodnim, słońce wiec ostro świeciło im w otwarte przyłbice. Tymczasem król Jagiełło wcale do bitwy się nie kwapił. Tradycyjnie kazał odprawić dwie msze, po czym pasował według kroniki Jana Długosza kilka tysięcy rycerzy. Liczba ta bez wątpienia przesadzona, ale taktyka króla była przecież czytelna. Wojska polsko-litewskie spokojnie przegrupowały się pod osłoną młodego lasu i stanęły w prostej linii 300 metrów od armii zakonnej. Wielki mistrz, co mocno zastanawiające, czekał z atakiem nie wiadomo, na co. Stąd zapewne kronikarze tak polscy, jak i niemieccy dziwili się tej niezwykłej u Jungingena powściągliwości, przez co strona krzyżacka zaprzepaściła znakomity moment do ataku. Gdy Jagiełło na koniec wyspowiadał się przed bitwą doniesiono mu, że od strony krzyżackiej nadjeżdżają heroldowie. Epizod ten jest powszechnie znany za sprawą Sienkiewicza, warto tylko dodać, że jeden z nich był wysłannikiem ks. szczecińskiego.
Niekiedy bitwę pod Grunwaldem określa się mianem największej bitwy średniowiecznej Europy. Trudno temu dać wiarę, zwłaszcza, że liczebność walczących stron ma wyraźnie tendencję malejącą. Kronikarze polscy i niemieccy mnożyli uczestników bitwy w przeświadczeniu, że doda to splendoru zwycięzcom i pokonanym. Jeszcze w XIX w. liczby szły w setki tysięcy. Autor podstawowej monografii bitwy i całej wojny polsko-krzyżackiej Stefan M. Kuczyński(I wyd. 1955) zweryfikował siły polsko-litewskie na 29 tysięcy jazdy (18 tys. polskiej i 11 litewskiej) oraz 1000-2000 Tatarów. Kuczyński podaje także, że w bitwie brało udział 2500 piechurów. Natomiast siły krzyżackie ocenił na 21 tysięcy konnych i 11 tysięcy piechoty. Ze strony niemieckiej kluczowe są ustalenia pracującego w Niemczech szwedzkiego historyka Svena Ekdahla. W wydanej w 1982 r. pracy poświęconej bitwie pod Grunwaldem oszacował siły polsko-litewskie na 17-20 tysięcy jazdy, natomiast zakonne na 12-15 tysięcy. Z kolei autor monografii bitwy grunwaldzkiej Andrzej Nadolski podaje stan wojsk przed bitwą na 20 tysięcy jazdy polskiej i 10 tysięcy litewskiej, natomiast sił krzyżackich na 15 tysięcy. Nadolskiemu w sposób przekonujący udało się zakwestionować wcześniejsze ustalenia dotyczące udziału w bitwie piechoty polskiej i litewskiej. Jego zdaniem Grunwald był klasycznym starciem średniowiecznej jazdy. Również użycie po raz pierwszy na taką skalę artylerii okazało się kompletnym fiaskiem. Mitem są także tzw. wilcze doły, których Krzyżacy nie byli wstanie wykopać w sposób niezauważony nie mówiąc już o zwykłym braku czasu. Dokładnej liczby uczestników pewnie nigdy się nie uda ustalić, poza tym, że po polskiej stronie na pewno uczestniczyło 50 chorągwi ( jednostka jazdy złożona maksymalnie z 300 konnych rycerzy),40 litewskich ( w tym smoleńskie i tatarskie), 3 chorągwie św. Jerzego, pod którymi walczyli najemnicy ( głównie czescy). Chorągwi zakonnych było tylko 51 w tym 10 zagranicznych. Siły zakonne były więc wyraźnie słabsze a przewagę wojsk polsko-litewskich miało niwelować ich lepsze uzbrojenie. Ciekawa jest charakterystyka sił krzyżackich. Filmowa bitwa grunwaldzka zakorzeniła wizerunek jazdy krzyżackiej wyposażonej w pełną zbroję płytową, w białych pelerynach z czarnymi krzyżami. Strój taki posiadało ledwie dwustu kilkudziesięciu braci zakonnych na ok. 15 tysięcy konnicy. Reszta praktycznie nie odróżniała się od jazdy polskiej. Ba niektórzy przedstawiciele rodów na przykład z Ziemi Chełmińskiej walczyli po obu stronach pod identycznymi sztandarami rodowymi. Podobnie było z Czechami, którzy walczyli pod chorągwią św. Jerzego zarówno po stronie Zakonu, jak i w szeregach wojsk polskich. Trudno się dziwić królowi Jagielle, że dla odróżnienia wojsk swoich od przeciwnika nakazał każdemu rycerzowi obwiązać jedno z ramion słomianym powrósłem. Wojska polskie miały również posługiwać się wspólnym hasłem-zawołaniem – „Kraków” a litewskie „Wilno”.
Bitwa zaczęła się w południe od ataku prawego skrzydła litewskiego. W analizie bitwy wątek ten budzi najwięcej kontrowersji. Jedni badacze za Janem Długoszem uważają ,że załamanie się ataku litewskiego i gwałtowna ucieczka części wojsk Witolda doprowadziła do głębokiego kryzysu na prawym skrzydle wojsk unii. Inni uznają działanie litewskie za przejaw nowoczesnej, rodem ze wschodu, taktyki polegającej na głębokim wciągnięciu wojsk przeciwnika w ramach symulowanego manewru odwrotowego a następnie przejście do kontrataku. Potwierdzają tę opinię najnowsze prace historyków amerykańskich (Williama Urbana i Stephena Turnbulla). Nie trudno się domyślić, jaki wariant zaprezentują przyjaciele Litwini w swoim przygotowywanym z ogromnym rozmachem filmie „Żalgiris- The Day of Iron”. Współautorem scenariusza jest wybitny litewski historyk Juozas Marcinkiewicius, co może oznaczać, że zobaczymy wersję przebiegu bitwy na pewno nie sienkiewiczowską. Na sam film przyjdzie nam poczekać do lipcu 2010 r., na kiedy zapowiedziano premierę. W tym kontekście należy tylko żałować, że żaden z dwóch wcześniejszych polskich projektów: Bogusława Lindy i Jarosława Żamojdy nie doczekał się realizacji. Faktyczna rola księcia Witolda, którego Litwini uznają za autora zwycięstwa grunwaldzkiego, jak i jego wojsk ciągle czeka na pełne wyjaśnienie.
Bitwa trwała już ze trzy godziny, gdy twardo dotąd walczące wojska zakonne zaczęły się nieznacznie cofać. Wielki mistrz sam stanął na czele 15 chorągwi odwodowych. Obchodząc lewe skrzydło wojsk polskich krzyżackie hufce nieoczekiwanie znalazły się w pobliżu stanowiska dowodzenia króla Jagiełły. Ulryk von Jungingen po raz drugi w bitwie nie wykorzystał szansy na łatwy sukces nie pozwalając swoim wojskom na zmianę kierunku ataku. Jedynie rycerz Luppold von Köckritz spiął swego konia i ruszył ku królowi. Samobójczy atak rycerza z Łużyc zakończył się nadzianiem na królewską kopię. W tym czasie odwodowe chorągwie wielkiego mistrza zderzyły się z elitarną wielką chorągwią krakowską. To właśnie w jej szeregach walczył legendarny Zawisza Czarny. Jak pisze anonimowy autor w źródłowej Kronice konfliktu w pierwszym starciu zostali zabici wielki mistrz, marszałek, i większość komturów. Pozostali przy życiu cofnęli się ku obozowi. Tabory stały się miejscem szczególnie krwawej jatki. Nie dawano nikomu pardonu. Nic dziwnego, że właśnie w tym miejscu Krzyżacy, już po zawieszeniu broni zbudowali kaplicę, w intencji zabitych rycerzy zakonnych. Szczęście mieli ci, którzy zdążyli się poddać wcześniej jak Mikołaj z Ryńska z chorągwią Chełmna, książę oleśnicki Konrad i szczeciński Kazimierz. Poddała się resztka krzyżackiej chorągwi św. Jerzego na czele z Krzysztofem Gersdorffem. Około 19 było po bitwie. ”Armia-pisał niemiecki kronikarz Posilge- została zniszczona kompletnie, tracąc życie, dobra i honor, a liczba wyciętych była taka, że nie zliczysz. Niech Bóg ma litość nad nimi.” Strona Krzyżacka długo nie mogła uwierzyć w wieści o klęsce. Podobnie Polacy i Litwini byli oszołomieni nie tyle sukcesem, co jego rozmiarami. Zginęli prawie wszyscy bracia zakonni a cała armia straciła połowę stanu sprzed bitwy, reszta dostała się do niewoli lub poszła w rozsypkę. Straty po stronie polskiej były nieprawdopodobnie małe, nieco większe po stronie chorągwi litewskich i smoleńskich. Polacy i Litwini zaczęli świętować zwycięstwo. Aby jednak morale w szeregach nie upadło zdobyte w obozie krzyżackim beczki pełne wina król na wszelki wypadek kazał rozbić a trunek wylać. W piątek 18 lipca zarządzono marsz na Malbork. Było już jednak za późno, bo Krzyżacy skrzyknięci przez komtura ze Świecia Henryka von Plauen, który przeżył Grunwald, bo się najzwyczajniej spóźnił na pole bitwy, wzmocnili obronę i nie dali się zaskoczyć. Królowi nie spieszyło się zbytnio gdyż 100 km odcinek do Malborka jego armia pokonała w 6 dni (!). Po dwóch miesiącach, oblężenie zostało przerwane, zwłaszcza, że wojska litewskie trapione dyzenterią opuściły obóz. Te fakty zapewne skłoniły Pawła Jasienicę do sformułowania hipotezy o celowym przegraniu pokoju z Krzyżakami z winy Litwinów. Odzyskawszy Żmudź książę Witold nie był zainteresowany dalszym wzmacnianiem Polski, dbając o utrzymanie stanu politycznej równowagi pomiędzy stronami unii. Jagiełło zresztą też był Litwinem. Na ostateczne pokonanie Zakonu przyszło jeszcze poczekać ponad 100 lat. Ale to już zupełnie inna historia.