poniedziałek, 23 lutego 2015

Ida oscarowa

W Polsce "Idę" obejrzało ledwie 100 tys. osób, dla przykładu we Francji 600.000, choć jest to film bardzo polski w warstwie obyczajowo- historycznej.Dyskusja jaka się toczy wokół filmu , a za sprawą Oscara zapewne przybierze na sile zostanie tradycyjnie zdominowana przez bardzo schematyczną, rzekłbym prostacką narrację.Z jednej strony entuzjaści otwartości zakrzykną,że film demaskatorski, rozliczeniowy zwłaszcza w kontekście stalinowskim i zagłady polskich Żydów, zwolennicy teorii spiskowych zaczną( zaczęli) doszukiwać się antypolskich kontekstów. Tymczasem film nie jest ani jednym ani drugim, to film o naturalnej lecz nie zawsze ujawnianej ( zwłaszcza nie w demokracjach) potrzebie poszukiwania własnej, osobistej, rzekłbym prywatnej tożsamości, przynależności ( etnicznej, religijnej, obyczajowej). Zawsze marzyłem o czasach, w których każdy człowiek tu żyjący, w sposób swobodny i niczym nie skrępowany będzie mógł o sobie powiedzieć, tak jestem Żydem, Ukraińcem,Niemcem, Polakiem, ewangelikiem, katolikiem, agnostykiem, muzułmaninem. Jak to trudne widać na tle wojny w Donbasie, gdzie po obu stronach konfliktu nie ma mowy o takiej swobodzie deklaracji. W tym kontekście jakże wielką zdobyczą, o czym nierzadko zapominamy, jawi się nasza, pewnie nie doskonała, ale jednak nieco okrzepła polska demokracja.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Szczecinianin, który wywalczył Polsce niepodległość

Józef Jęczkowiak – szczecinianin, który wywalczył Polsce niepodległość Wielkie wydarzenia zaczynają się często niepozornie. Oto 1 listopada 1918 r. w warszawskim Teatrze Wielkim odbywało się przedstawienie opery „Carmen” Georgea Bizeta. W pewnym momencie spektakl został przerwany, a jeden z artystów Wacław Brzeziński odczytał telegram donoszący o wyzwoleniu z rąk zaborców Krakowa. Następnego dnia „Kurier Warszawski” odnotował „Publiczność przyjęła tę wiadomość gorąco i żądała wykonania hymnów narodowych, wśród ogólnego entuzjazmu orkiestra odegrała dwukrotnie Jeszcze Polska nie zginęła i Boże coś Polskę.” Nie wiemy czy na widowni był wówczas Józef Jęczkowiak. Na pewno był wówczas w Warszawie, ale potwierdzających informacji nie mamy, podobnie jak wielu innych. Próżno bowiem szukać w sążnistych opracowaniach poświęconych wydarzeniom z listopada 1918 r. informacji o Józefie Jęczkowiaku. Poza lakoniczną i tajemniczą wzmianką w „Kronice życia Józefa Piłsudskiego” Wacława Jędrzejewicza, czy nie co wnikliwszą i pełniejszą informacją w monografii Piotra Łossowskiego ( „Zerwane pęta”,1986,s.94-97) nie mamy wielu informacji o tym kompletnie zapomnianym bohaterze walki o niepodległą Polskę ( najpełniejszą notę biograficzną o Jęczkowiaku napisała Małgorzata Sokołowska w „Roczniku Gdyńskim” nr 24 , s.61-67). Nie wiemy co spowodowało ten stan rzeczy bowiem działania jakie podjął Jęczkowiak w dniach 10-11 listopada 1918 r. są nie tylko trudne do przecenienia ale z punktu widzenia ówczesnych planów politycznych Józefa Piłsudskiego jawią się jako przesądzające o pozostaniu w dniu 10 listopada 1918 r. w Warszawie a tym samym rezygnacji z wyjazdu do Lublina, gdzie kilka dni wcześniej powstał Rząd Tymczasowy na czele z Ignacym Daszyńskim jako premierem. Decyzja Piłsudskiego miała też swoje polityczne następstwa, bowiem to właśnie on, pozostając w Warszawie, stał się głównym dysponentem przejmowania władzy z rąk niemieckich i rady Regencyjnej. Rezultatem działań jakie podjął Jęczkowiak za zgodą Piłsudskiego było doprowadzenie do kompletnego zdemoralizowania potężnego garnizonu niemieckiego w Warszawie, utworzenia w nocy z 10 na 11 listopada 1918 r. Soldatenratu ( Rady Żołnierskiej) garnizonu niemieckiego i rozpoczęcie rozmów z Piłsudskim jako reprezentantem strony polskiej ( mimo braku jakiegokolwiek formalnego pełnomocnictwa np. ze strony Rady Regencyjnej czy Rządu Lubelskiego). Bezpośrednim efektem tych działań było powierzenie Piłsudskiemu przez Radę Regencyjną władzy wojskowej w dniu 11 listopada 1918 r. a po kilku dniach przekazanie mu pełni władzy jaką Rada Regencyjna dysponowała. Widać więc wyraźnie, że w niedzielę 10 listopada popołudniu, doszło w Warszawie do zasadniczego przesilenia, które wcześniejsze plany Piłsudskiego gruntownie zweryfikowały. Ta nowa sytuacja to w pierwszej kolejności efekt operacji Józefa Jęczkowiaka, przygotowywanej od początku listopada i brawurowo zrealizowanej w ciągu zaledwie kilku godzin 10 listopada 1918 r. Dynamika zdarzeń listopadowych 1918 r. była jednak tak duża, że już wkrótce działania Jęczkowiak zostały zdominowane przez nowe, równie spektakularne a tym samym szybko zapomniane a on sam stał się jednym z tysięcy bezimiennych uczestników tamtych wydarzeń. Kim zatem był człowiek, od którego poczynań tak wiele zależało. Co spowodowało, że to jemu powierzono realizację „niewykonalnej misji” spacyfikowania potężnego niemieckiego garnizonu . W świetle roli jaką odegrał Jęczkowiak w wydarzeniach związanych z odzyskiwaniem niepodległości równie interesujące wydają się być późniejsze losy naszego bohatera, zarówno te z lat międzywojennych, okresy II wojny światowej i czasów powojennych. Józef Jęczkowiak urodził się 31 stycznia 1898 r. w Poznaniu. Wychowywał się w patriotycznej rodzinie poznańskiego rzemieślnika, choć na jego wychowanie szczególny wpływ miała matka, gdyż w wieku 6 lat stracił ojca. Jako piętnastolatek wstąpił do skautingu, jak ówcześnie nazywano harcerstwo i zaledwie kilka miesięcy później 20 lipca 1913 r. został aresztowany za udział w polskiej manifestacji patriotycznej pod pomnikiem Adama Mickiewicza. Skazano go na miesiąc więzienia i relegowano ze szkoły ( poznańskie Gimnazjum Marii Magdaleny). Naukę kontynuował prywatnie i nadal działał bardzo aktywnie w skautingu, także konspiracyjnie, po delegalizacji polskiego hufca skautowego „Piast”, którego był chorążym. Po wybuchu I wojny światowej, jako poddany Rzeszy został wcielony do armii niemieckiej. Służył jako rekrut w formacjach artylerii ciężkiej w Poznaniu. Po przeszkoleniu został wysłany ze swoim oddziałem na front zachodni do Francji. Na początku sierpnia 1918 r. zdezerterował i po kilkunastodniowej eskapadzie przedostał się do Wielkopolski ( za dezercję został zaocznie skazany na karę śmierci). Natychmiast włączył się w wir działalności Polskiej Organizacji Wojskowej zaboru pruskiego. Jej komendant Wincenty Wierzejewski w porozumieniu z szefem wydziału wywiadowczego Komendy Naczelnej POW Adamem Rudnickim powierzył Jęczkowiakowi misję stałego łącznika między dwiema organizacjami a jednocześnie prowadzenie działalności patriotycznej wśród żołnierzy-Polaków służących w armii niemieckiej. Nasz bohater pojawił się w Warszawie 1 listopada w mundurze niemieckim zaopatrzony w fałszywe dokumenty na nazwisko Karol Schroeder. W ciągu zaledwie kilku dni opracował plan operacji zmierzającej do totalnego zdemoralizowania garnizonu niemieckiego w Warszawie, do realizacji którego zamierzał wykorzystać Polaków służących w armii niemieckiej. Nic więc dziwnego, że po swoim powrocie z Magdeburga, jedną z pierwszych rozmów politycznych Józef Piłsudski odbył właśnie z Józefem Jęczkowiakiem, o której to Wacław Jędrzejewicz pisze, że było to jedno z najważniejszych i najbardziej tajemniczych spotkań Piłsudskiego. Polecającym był za pewne Adam Rudnicki, a być może komendant POW w Warszawie Adam Koc. Co ciekawe bodaj najpełniejsze sprawozdanie z tego spotkania opublikował Niemiec Walter Recke w czasopiśmie „Der Deutschen in Osten” (nr 9 z 1938 r.) nie licząc oczywiście niepublikowanych wspomnień Jęczkowiaka ( szczególnie Rozdział III Rewolucjonista- kopia w posiadaniu autora dzięki uprzejmości wnuka Józefa Jęczkowiaka pana Ludomira Niemca). Oddajmy zatem głos Reckowi „ W południe staje Jęczkowiak przed Piłsudskim, który żąda od niego sprawozdania z przygotowań przez niego wykonanych i podania czasu, kiedy będzie mógł rozpocząć akcję. Jęczkowiak wyraża gotowość o godzinie drugiej. Po krótkim namyśle zarządza Piłsudski, że najpóźniej o godz. 16 musi być wywołana rewolucja w garnizonie warszawskim.(…) W świetlicach zbierają się żołnierze- trzeba tam wzniecić rewolucję- zdzierać kokardy niemieckie z czapek- zakładać czerwone opaski –wyjść na ulice - rozbrajać oficerów i podoficerów- broń rzucać na ulice…”. Jęczkowiak w myśl otrzymanych od Piłsudskiego instrukcji skierował swoich ludzi ( około 20, każdy z nich miał pod swoją komendą kolejnych dziesięciu) do największych skupisk żołnierskich w Warszawie czyli Pałacu Staszica i Dolinie Szwajcarskiej. Sam osobiście udał się do Doliny Szwajcarskiej gdzie przedstawiwszy się jako żołnierz wracający z Berlina opowiadał o wybuchu rewolucji i ucieczce cesarza. Od tego momentu wydarzenia się potoczyły błyskawicznie, żołnierze zaczęli zrywać akselbanty oficerom, masowo zaczęto przypinać do mundurów czerwone kokardy. Bunt zaczął się rozprzestrzeniać na całe miasto. Wywołana przez Jęczkowiaka rewolucja padła na podatny grunt, choć nie obyło się bez ofiar zarówno po stronie niemieckiej jak i polskiej. Jak pisze Piotr Łossowski- postępujący ferment rewolucyjny wśród żołnierzy niemieckich, tworzenie się rad żołnierskich wytwarzało zupełnie nowa sytuację w Warszawie. Sytuację, którą Piłsudski potrafił po mistrzowsku wykorzystać, decydując pod wpływem zmian wywołanych działaniami Jęczkowiaka na pozostanie w Warszawie. Trudno zatem o lepszą rekomendację dokonań naszego bohatera i ich znaczenia dla wybicia się na niepodległość w dniach 10-11 listopada 1918 r. Po udanej misji w Warszawie Jęczkowiak został odesłany do Poznania, gdzie uczestniczył zarówno w przygotowaniach jak i działaniach Powstania Wielkopolskiego, walcząc w szeregach 1 kompanii 1 Pułku Strzelców Wielkopolskich. W marcu 1919 r. uczestniczył w szeregach tego pododdziału w odsieczy dla Lwowa. 26 października 1919 r. został mianowany podporucznikiem w korpusie żandarmerii polowej w Poznaniu. Służbę wojskową zakończył w listopadzie 1927 r. w stopniu kapitana. W tym samym czasie przeniósł się wraz z żoną Jadwigą z domu Dybizbańską do Gdyni, gdzie od samego początku niezwykle aktywnie włączył się w prace Zarządu Okręgu Morskiego Związku Oficerów Rezerwy RP co zaowocowało wyborem na wiceprezesa, a w 1933 r. aż do wybuchu wojny prezesa związku. W 1930 r. za pieniądze uzyskane w spadku po teściu, poznańskim jubilerze wybudował w Gdyni kamienicę czynszową przy ul. Świętojańskiej 65. W 1932 r. wybrany prezesem Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości. W 1935 r. został radnym miasta Gdynia. Należał do Bezpartyjnego Bloku Wspierania Rządu, a od 1937 r. Obozu Zjednoczenia Narodowego. Przed wybuchem wojny powołany do czynnej służby wojskowej i przydzielony jako szef żandarmerii do Grupy Operacyjnej „Wschód” gen Bołtucia z Armii Pomorze. 22 września 1939 r. zostaje ranny pod Warszawą , dostaje się do niewoli i trafia do Oflagu VII A Murnau w Bawarii. Z uwagi na ciążący na nim wyrok śmierci z 1918 r. w obozie jenieckim przebywał pod zmienionym nazwiskiem- Józef Korkowski. Tragizm losów wojennych nie ominął Jęczkowiaka. Stracił podczas wojny matkę, żonę, brata, a córki Wanda i Danuta trafiły do Niemiec na roboty. Po wyzwoleniu obozu przez armię amerykańską Jęczkowiak wstępuje w jej szeregi, gdzie służy przy sztabie VII Armii. Do kraju wraca w maju 1946 r. , gdzie podejmuje pracę w gdańskim oddziale Najwyższej Izby Kontroli, a od stycznia 1950 r. zostaje inspektorem kontroli wewnętrznej w Przedsiębiorstwie Handlu Zagranicznego „Baltona” w Gdyni. W tym czasie aktywne rozpracowanie wobec niego prowadził Miejski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, co doprowadziło do jego zwolnienia z pracy w marcu 1952 r. Zaszczuty przez funkcjonariuszy UB wyjechał z Gdyni, utraciwszy wcześniej, w dziwnych, dotąd nie wyjaśnionych okolicznościach tytuł własności do kamienicy przy ul. Świętojańskiej. Zatrzymał się na kilka lat we wsi Budy Stare w domu rodzeństwa Kalota, którzy przysyłali mu paczki w czasach pobytu w niewoli niemieckiej. Po październiku 1956 r. na fali odwilży przyjeżdża do Szczecina, gdzie rozpoczął pracę w PHZ „Baltona” na ul. Gdańskiej jako kierownik tamtejszych magazynów. W swoich zachowanych życiorysach zawodowych z tego okresu ukrywał swoje dokonania z listopada 1918 r. koncentrując się na uczestnictwie w Powstaniu Wielkopolskim. W 1964 r. przeszedł na emeryturę a 21 stycznia 1966 r. w wieku 68 lat zmarł po krótkiej chorobie w jednym ze szczecińskich szpitali. Zgodnie z ostatnią wolą został pochowany na Cmentarzu Witomińskim w Gdyni. Został odznaczony Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem za Wojnę 1918/1921, Medalem 10-lecia,Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym i Złotym Gryfem Pomorskim.

czwartek, 7 lutego 2013

Jeszcze o Jęczkowiaku

Dzięki uprzejmości pan Ludomira Niemca wnuka naszego bohatera zbiór dokumentów po Józefie Jęczkowiaku szefowi magazynów baltonowskich na ul.Gdańskiej w Szczecinie w latach 50-60 XX w. zaczyna nabierać fajnych kształtów.A historia nieznanego bohatera 10-11 Listopada 1918 r. zaczyna odsłaniać nie tylko rąbek ale i całą krasę.Powstanie na pewno artykuł a może i coś więcej.Najbardziej jednak ze względu na efekt popularyzatorski marzy mi się film dokumentalny.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

"Polacy mają konspirację we krwi"

„Polacy mają konspirację we krwi”- powiedział lord Henry Palmerston, premier Wielkiej Brytanii, na wieść o wybuchu powstania styczniowego. Opinia ta brzmiąca dzisiaj intrygująco, w XIX –wiecznych państwach europejskich, zbuntowanych i walczących o swoją narodową i społeczną podmiotowość nie była czymś niezwykłym. Polacy pozbawieni przez zaborców własnej państwowości podejmowali przez cały XIX w. próby jej odzyskania. Dla zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, żywo dopingującej narodom walczącym o niepodległość, działania te spotykały się z powszechnym uznaniem i szacunkiem, a bohaterowie tych wydarzeń cieszyli się mirem zarezerwowanym dla narodowych bohaterów. Fale emigracji polskiej po wojnach napoleońskich, powstaniu listopadowym i Wiośnie Ludów natrafiały na przychylny grunt w Londynie i Paryżu, pozwalając na kontynuację działań niepodległościowych. Ta niecodzienna akceptacja społeczeństw zachodnich dla polskich dążeń narodowych swoje apogeum przybrała bezpośrednio po zakończeniu wojny krymskiej (1853-1856), gdy we Francji i Wielkiej Brytanii negatywna opinia o Rosji, jako kraju agresywnym, antydemokratycznym a przy tym ciemiężycielu narodów podbitych osiągnęła apogeum. Klęska Rosji w wojnie krymskiej oraz nieprzejednana krytyka europejskiej opinii publicznej zmusiła cara do zrewidowania dotychczasowego porządku w Królestwie Polskim i wprowadzenia wielu zmian przywracających utracone po powstaniu listopadowym uprawnienia autonomiczne. Skala tych zmian nie była wielka, ale wystarczyła do ponownego ożywienia polskich działań politycznych, zarówno tych uznających Rosję za hegemona, jak i tych konspiracyjnych przygotowujących naród do kolejnego zrywu niepodległościowego. Polacy ponownie w swoich dziejach stanęli przed dylematem: „Bić się czy nie bić?” W swoim znakomitym eseju pod takim właśnie tytułem Tomasz Łubieński pisał:” Można powiedzieć o polskich powstaniach, o powstaniu styczniowym najwyraźniej, że nie miały szans politycznych, ale skoro sprawa polska w ogóle szans nie miała, jedynym działaniem politycznym, właściwie próbą zwrócenia na siebie uwagi świata były powstania właśnie. Wyzwania takie nakładały się na swoistą walkę pokoleń- zbuntowanych „młodych” konspiratorów z obozem zachowawczym „starych” na czele z hrabią Aleksandrem Wielopolskim, od czerwca 1862 r. naczelnikiem rządu cywilnego Królestwa Polskiego. Dosadnie określił to Stanisław Stomma pisząc, że powstanie styczniowe wywołały dzieci. Dlatego krytykuje decyzję wywołania powstania, zwłaszcza, że podjęła ją mało reprezentatywna-jego zdaniem- grupka konspiratorów. Należy zgodzić się z opiniami, które osądzają krytycznie rozpoczęcie walki w styczniu 1863 r. wbrew logice wyznaczonej dysproporcją sił pomiędzy powstańcami a armią rosyjską. Zarówno przed wybuchem powstania, jak i w trakcie jego trwania nigdy powstańcy nie mieli cienia szansy powodzenia. Ich wysiłek i heroizm był więc z góry skazany na klęskę, a w kontekście następstw powstania wydaje się wręcz szkodliwy dla sprawy narodowej. Czy więc powstanie w ogóle miało sens, czy cena, jaką przyszło Polakom zapłacić po jego zakończeniu nie była niewspółmiernie wielka wobec skali dokonań powstańców? Faktycznie, w aspekcie militarnym powstanie było zgoła marginalnym wobec działań regularnej armii polskiej w wojnie z Rosją lat 1830-1831 czy nawet oddziałów polskich w powstaniu wielkopolskim 1848 r. Powstanie styczniowe to wojna partyzancka bardziej przypominająca XIX-wieczne walki Hiszpanów, Irlandczyków czy Greków. W nocy z 22/23 stycznia 1863 r. do walki przystąpiło, według ustaleń prof. Stefana Kieniewicza, ledwie 7340 powstańców. W szczytowym momencie powstania w szeregach, jak mawiano wówczas „partii” powstańczych nie walczyło więcej niż 25 tysięcy osób. O skali dysproporcji sił niech świadczy tylko fakt, że wojska rosyjskie w styczniu 1863 r. dysponowały 100 tysięczną armią, a dodać należy, że siły rosyjskie systematycznie rosły w trakcie walk, co dawało przewagę jeszcze większa. Zatem skoro przewaga militarna była tak wielka, to jak wytłumaczyć, że walki powstańcze trwały tak długo? Jak to się stało, że nieliczni, słabo wyszkoleni i uzbrojeni w myśliwskie fuzje i kosy powstańcy tak długo wodzili po lasach potężną carska armię? Odpowiedź na tak postawione pytanie jest tylko pozornie trudna. Nigdy nie zrozumiemy sensu podjęcia walki, jak i przyczyn tak długiego oporu bez omówienia absolutnie unikatowej w dziejach nowożytnej Europy podziemnej struktury, założonej przez Polaków wiele miesięcy przed wybuchem powstania styczniowego i trwającej do ostatnich jego dni - „Tajemnego Państwa Polskiego”. Początków konspiracji należy się doszukiwać bezpośrednio po klęsce Rosji w wojnie krymskiej. W tym czasie wyodrębniły się dwa zasadnicze nurty polityczne: „białych” skupionych wokół tzw. Dyrekcji Narodowej oraz „czerwonych”, na czele z Organizacją Narodową. Ta pierwsza skupiała głównie ziemiaństwo i część inteligencji, do drugiej garnęły się głównie grupy radykalnej młodzieży robotniczej, studenci i uczniowie szkół średnich. Zrazu jawna działalność stała się po wprowadzeniu stanu wojennego w 1861 r. (skąd my to znamy?) konspiracyjną. 16 czerwca 1862 r. Organizacja Narodowa ogłosiła swój Statut, będący de facto pierwszą konstytucją „Tajemnego Państwa”. Określał on cele i zadania ruchu konspiracyjnego oraz strukturę i zakres kompetencji jego władzy naczelnej- Komitetu Centralnego Narodowego. Oryginał Statutu odnaleziony nie dawno w Lublinie świadczy o podjęciu na wiele miesięcy przed wybuchem powstania działań, zmierzających do stworzenie struktur państwa podziemnego. Komitet Centralny Narodowy, przekształcony w sierpniu 1862 r. w Tymczasowy Rząd Narodowy składał się z pięciu wydziałów ( odpowiedników naszych ministerstw): Interesów m. Warszawy, Interesów Prowincji, Stosunków Zagranicznych, Policji i Skarbu. Rząd konspiracyjny obejmował opiekę nie tylko nad Królestwem Polskim, ale również nad Litwą, Ukrainą oraz zaborami pruskim i austriackim. W kolejnych rządach, powstałych już po wybuchu powstania, obok Wydziału Spraw Zagranicznych działały wydziały Wojny, Skarbu, Prasy i Spraw Wewnętrznych. Zdaniem prof. Franciszki Ramotowskiej, autorki bodaj najważniejszej pracy o działalności „Tajemnego Państwa Polskiego”, było to nie tylko państwo de facto, ale również de iure, notyfikujące w swej odezwie z 22 stycznia 1863 r. opinii międzynarodowej fakt swego istnienia jako wyłącznego przedstawiciela narodu polskiego. Wielce pomocną w tworzeniu struktur „Tajemnego Państwa Polskiego” okazała się polska administracja cywilna powstała po reformach Wielopolskiego. Znamiennym jest, że w szeregach konspiracyjnej administracji służyło wielokrotnie więcej Polaków niż w oddziałach wojskowych. Zaskoczone rozwojem wypadków władze rosyjskie i sam naczelnik rządu Wielopolski nie zdawali sobie sprawy ze skali przygotowań, zasięgu i głębokości konspiracji. Tajne dokumenty rosyjskiej policji politycznej pełne są opisywanych sukcesów po aresztowaniach konspiratorów z każdorazową konkluzją, że wreszcie położono kres „polskiemu buntowi”. Tymczasem- jak pisze Norman Davis- powstańcy mieli nie tylko gotowy plan polityczny, ale również sprawną organizację finansową o szerokim zasięgu oraz profesjonalną kadrę aparatu podziemnego państwa. Porównując działania poprzedzające wybuch powstania i sam moment zainicjowania walk w powstaniu styczniowym i listopadowym, Davis sprzysiężenie Wysockiego z 1830 r. nazywa „spontaniczną amatorszczyzną”. Konspiracja polska w powstaniu styczniowym była tak profesjonalna i skuteczna, że do dziś nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kto się kryje pod niektórymi pseudonimami. Jak na przykład „Adolf” czy „Astolf” dyrektorzy Wydziału Skarbu i Wojny w Rządzie Narodowym Bronisława Brzezińskiego powstałym po aresztowaniu Traugutta w kwietniu 1864 r. Przykładów można by zresztą mnożyć więcej. Również odczytanie niektórych zaszyfrowanych dokumentów natrafia dzisiaj na spore problemy, gdy nie znamy klucza przewrotnie opartego przez szyfrantów powstańczych na określonych wydaniach mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza". W tym sensie rola poszczególnych osób stojących na czele powstania, ustępowała sile całej konspiracyjnej organizacji państwa. Zdecydowana większość uczestników konspiracji nie znała przecież składu powstańczych rządów. Nie umniejszając talentów organizacyjnych Stefana Bobrowskiego (23 lata), Romualda Traugutta (37 lat) czy Zygmunta Padlewskiego (27 lat) o długotrwałości oporu władz powstańczych zdecydował niezwykły wprost autorytet, jakim cieszył się w polskim społeczeństwie Rząd Narodowy. W maju 1863 r., gdy Tymczasowy Rząd Narodowy przekształcił się w Rząd Narodowy wprowadzono, opracowaną nieco wcześniej przez Stefana Bobrowskiego, słynną pieczęć rządową z wizerunkiem Orła, Pogoni i Archanioła Michała (symbolami Korony, Litwy i Rusi) wpisanymi w tarczę z jagiellońską koroną zwieńczoną krzyżem i napisem „Rząd Narodowy Wolność Równość Niepodległość”. Krótkotrwały dyktator powstania, płk Marian Langiewicz pisał o niej: „ Dla mnie Rząd centralny istniał tylko jako pieczęć, a pieczątka jest nieśmiertelna, jej rozmnażanie się jest nieograniczonym”. Wtórował mu inny z wybitnych dowódców powstania płk Józef Hauke-Bossak: „Pieczątka- używanie jej jako środka legalizującego albo poświadczającego podpis- cały świat jeszcze nic praktyczniejszego nie wymyślił”. Pieczęć Rządu Narodowego -jak pisze rosyjski historyk Jurij Sztakelberg- stawała się nie tylko symbolem jego siły i władzy, dającej prawo wydawania rozkazów i zobowiązującego do ich wypełnienia, ale również symbolem reprezentacji narodu wobec wszystkich obcych narodów i państw. Nawet najważniejszy dokument bez pieczęci stawał się bezwartościową kartą papieru. I odwrotnie dokumenty z pieczęcią powstańczą respektowano z całą powagą i niezwykłą wprost dla Polaków sumiennością, nie wyłączając udzielania rządowi pożyczek czy płacenia podatków. Dzięki powstańczym pieczęciom perfekcyjnie działała konspiracyjna poczta, w której szeregach służyły przeważnie kobiety. Kurierki i kurierzy penetrowali najodleglejsze zakątki carskiego imperium docierając nawet na daleką Syberię. Emisariusze powstańczy zabiegali o poparcie rządów zachodnich a Władysław Czartoryski, przedstawiciel Rządu Narodowego przy stolicach państw zachodnich, choć oficjalnie nie uznawany przez Londyn czy Paryż miał bliski kontakt z Napoleonem III, któremu składał regularne sprawozdania z sytuacji w Polsce, naturalnie opatrzone oficjalnymi pieczęciami rządu. To dzięki pismom urzędowym z okrągłą pieczęcią powstańczą szły w teren rozkazy, nominacje wojskowe, mianowania cywilnych naczelników powiatów i województw. Do centrali docierały z kolei raporty o ruchach wojsk rosyjskich i przegrupowaniach oddziałów powstańczych. Konspiracja była tak powszechna i głęboka, że władze powstańcze znały nawet kierunki działania rosyjskiej policji politycznej. Dzięki zakonspirowanym pracownikom Banku Królestwa Polskiego w Warszawie udało się władzom cywilnym przejąć cały zapas zgromadzonych w skarbcu środków finansowych w tym 3,6 mln złotych polskich, 500 tys. rubli i wiele listów zastawnych. Dzięki tym środkom zakupiono znaczne zapasy uzbrojenia, przede wszystkim, uchodzące za najlepsze wówczas na świecie sztucery belgijskie, znacznie przewyższające skutecznością i zasięgiem broń strzelecką armii rosyjskiej. Zakres działania władz cywilnych „Tajemnego Państwa Polskiego” był tak szeroki, że nie sposób wymienić wszystkich jego dziedzin. Dodajmy perfekcyjnie zorganizowane sądownictwo powstańcze, oddziały policji i tzw. „ sztyletników”- wykonawców wyroków śmierci na zdrajcach i okupantach. Funkcjonowały specjalne agendy zajmujące się świadczeniem pomocy dla poszkodowanych w walkach powstańców. Stworzono sprawnie działającą powstańczą służbę zdrowia. Potwierdzeniem skali organizacyjnej powstania, szczególnie działań jego cywilnych władz są znakomicie zachowane dokumenty z tzw. Archiwum gen. Anuczina urzędnika do specjalnych poruczeń w sztabie namiestnika gen. Teodora Berga przechowywane w Archiwum Głównym Federacji Rosyjskiej. Odręczne zapiski na temat władz terenowych i wojsk powstańczych pokazują Rosjan nie tylko jako zaangażowanych w zwalczanie powstania, ale również będących pod wielkim wrażeniem skali poczynań Polaków. Nic dziwnego, że po zakończeniu powstania Rosjanie postanowili zniszczyć nie tylko struktury konspiracyjne, ale również wprowadzić zbiorową odpowiedzialność Polaków za popieranie buntu. Niewyobrażalne represje spadły na ziemie polskie, litewskie i ruskie. I mimo, że aktywność narodowa na wiele dziesięcioleci zamarła, Polacy w swej świadomości historycznej przechowali pamięć nie tylko o tych, co „poszli w bój bez broni”, lecz również o „Tajnym Państwie”. Jego doświadczenia nasi rodacy wykorzystali jeszcze kilkakrotnie i to zarówno w XIX, jak i XX w. z konspiracją solidarnościową lat 1981-1982 włącznie. Jednego wszakże Rosjanom nie udało się dokonać, a mianowicie odnaleźć pieczęci Rządu Narodowego. Mimo zaangażowania ogromnych środków symbol „Tajemnego Państwa Polskiego” nie dostał się w ręce wroga. Ich los nie jest dokładnie znany. Wedle jednej relacji pieczęcie były w posiadaniu naczelnika m. Warszawy Aleksandra Waszkowskiego, do momentu jego aresztowaniu, a następnie szefa kolejnego rządu Bronisława Brzezińskiego, który przekazał je w maju 1865 r. Stanisławowi Krzemińskiemu ( ostatniemu prezesowi rządu narodowego). Tenże w obawie, aby nie dostały się w ręce ochrany przekazał je litografowi Ottonowi Fleckowi, który zakopał je nieopodal Teatru Wielkiego w Warszawie, skąd na wieść, że władze rosyjskie kopią nawet pod ziemią w poszukiwaniu powstańczych precjozów odkopał je i spalił w piecu litograficznym. Ale pewności czy te wydarzenia faktycznie miały miejsce niestety nie mamy. Być może podczas prac rozbiórkowych starych kamienic w Warszawie czy innym polskim mieście ktoś odnajdzie niezwykły symbol niezwykłego państwa. Zafascynowany powstaniem styczniowym Józef Piłsudski ową niezwykłość ocenił w następujący sposób: „ Wielkość naszego narodu w wielkiej epoce 63-ego roku istniała, a polegała ona na jedynym może w dziejach naszych Rządzie, który nieznany z imienia, był tak szanowany i tak słuchany, że zazdrość wzbudzić może we wszystkich krajach i u wszystkich narodów”.

środa, 29 sierpnia 2012

Wiersz Broniewskiego

Raczej nie jestem sentymentalny ale zawsze się wzruszam jak czytam zapomniany wiersz Władysława Broniewskiego o wrześniu 1939 r "Batalion wojska ze sztandarem wrześniowym rankiem szedł na front. Ulice były jeszcze szare i puste, błyszczał okien rząd. Tramwaje wyjeżdżały z przecznic, stawały wobec ruchu wojska, batalion maszerował śpiesznie, bo to już była WOJNA POLSKA."

czwartek, 3 maja 2012

Tajemnice Konstytucji 3 Maja

„Przy wszystkich swych brakach Konstytucja 3 Maja widnieje na tle rosyjsko-prusko-austriackiej barbarii jako jedyne dzieło wolnościowe, które kiedykolwiek Europa Wschodnia stworzyła. I wyszła ona wyłącznie z klasy uprzywilejowanej, ze szlachty. Historia świata nie zna żadnego innego przykładu podobnej szlachetności…” Słowa te wypowiedział nie, kto inny tylko sam Karol Marks. Powszechnie uważa się, że Ustawa Rządowa z 3 maja 1791 r., jest pierwszą w Europie a drugą na świecie ( po amerykańskiej) spisaną konstytucją. Na pytanie, kto jest jej autorem odpowiedzi są różne, z reguły mało wiarygodne lub wręcz bałamutne. Podobnie sprzeczne są opisy okoliczności uchwalenia konstytucji, zwłaszcza, że od czasu epokowej pracy Waleriana Kalinki (Lwów 1888,Kraków 1896, t. III niestety niedokończony) nie dostarczono nam wielu nowych ustaleń. Jaka w końcu była w tamtych dniach majowych rola króla Stanisława Augusta Poniatowskiego? Wątpliwości, których nie jesteśmy w stanie jednoznacznie rozstrzygnąć jest zresztą znacznie więcej, tym bardziej dziwi nie wielkie zainteresowanie badaniami nad tym fragmentem naszych dziejów. Od śmierci wielkich adwersarzy profesorów Jerzego Łojka, Emanuela Rostworowskiego i Andrzeja Zahorskiego nie widać nowych polemistów i badaczy tej rangi, a na rynku wydawniczym dominuje, poza wznowieniami ich starych prac, beletrystyka i publicystyka historyczna. Nie bez znaczenia jest również fakt, że okres Sejmu Wielkiego nie doczekały się nie tylko solidnej monografii, ale nade wszystko gruntownej edycji źródeł, zwłaszcza tych przechowywanych w Archiwum Akt Dawnych. Znajdujący się tam opasły zbiór rękopiśmiennych dokumentów stanowiących zapis przebiegu obrad sejmowych nie jest zresztą kompletny, a brakujących tomów praktycznie nikt nie poszukuje. Można, zatem powiedzieć, że niemoc źródłoznawcza i wydawnicza w sprawach Konstytucji jest prawie tak samo dojmująca, co w kwestii sprowadzenia zwłok do Warszawy czy Krakowa ostatniego króla Polski pochowanego w prowincjonalnym Wołczynie. Widać nasi rodacy, nawet po ponad dwustu latach od uchwalenia Konstytucji 3 Maja ciągle uznają Stanisława Augusta za niegodnego wiecznego spoczynku w jednym z narodowych sanktuariów. Zaprawdę dziwna to pamięć historyczna, co jedną ręką przyznaje zaszczyty a drugą strąca w niebyt publiczny. Rzeczypospolita lat 80-tych XVIII w. przeżywała dramatyczne chwile. Rozparcelowana wskutek pierwszego rozbioru w 1772 r. próbowała się ratować, gwałtownie poszukując sojusznika. Praktycznie mógł być nim tylko jeden z zaborców. Przy braku zainteresowania sprawami polskimi w Wiedniu wybrać można było pomiędzy Rosją a Prusami. Wybór Rosji utrzymywał polityczne status quo, z kolei postawienia na Prusy zmieniało w sposób zasadniczy dotychczasową orientację w polityce zagranicznej. Pozornie głos decydujący należał do króla, rzecznika orientacji prorosyjskiej, ale Rosja uwikłana od 1787 r. w konflikt z Turcją, a od następnego roku ze Szwecją była zmuszona rozluźnić gorset imperialnej dominacji wobec Warszawy, co znacznie utrudniło poczynania Stanisława Augusta. Natychmiast wykorzystali to członkowie stronnictwa patriotycznego doprowadzając do rezygnacji Austrii i Prus z gwarancji niezmienności systemu ustrojowego Rzeczypospolitej. W tych sprzyjających okolicznościach na początku października 1788 r. zawiązano Sejm Walny jako konfederację, gdzie obowiązywała zasada większości a niebędąca zmorą polskiego parlamentaryzmu XVIII w. zasada liberum veto. Ochroniono tym samym poczynania legislacyjne przed grupą tzw. malkontentów na czele z przyszłymi targowiczanami Stanisławem Szczęsnym Potockim i Franciszkiem Ksawerym Branickim. W styczniu 1789 r. Sejm Wielki zniósł Radę Nieustającą jako symbol obcej dominacji zaprowadzonej po I rozbiorze. Otwarto tym samym drogę do zasadniczej reformy ustrojowej Rzeczypospolitej. Musimy w tym miejscu zadać pytanie, dlaczego to przedstawiciele uprzywilejowanego stanu doprowadzają do tak radykalnych zmian, wbrew swoim żywotnym interesom politycznym i ekonomicznym. Najtrafniejszą odpowiedź dał w moim przekonaniu Marcin Kula w wydanej w 1991 r. pracy „ Narodowe i rewolucyjne”. Jego zdaniem, to poczucie zagrożenia przed utratą narodowego i państwowego bytu kazała jego najświatlejszym przywódcom doprowadzić do radykalnych przekształceń ustrojowych, w głębokim przekonaniu, że brak owych zmian narodu może nie uratować. Zmianom tym towarzyszył niespotykany dotąd ferment intelektualny i przebudzenie postaw patriotycznych i obywatelskich. Nie bez znaczenia były także echa wydarzeń w koloniach amerykańskich wybijających się na niepodległość, rewolucji francuskiej zapoczątkowanej zburzeniem Bastylii 14 lipca 1789 r. dziejącej się, zatem równolegle z obradami Sejmu Wielkiego, oraz wpływ filozofii i kultury oświecenia. Tylko kilka lat poprzedzających uchwalenie Konstytucji 3 Maja zaowocowało znakomitymi manifestami politycznymi Stanisława Staszica, Hugona Kołłątaja, Józefa Pawlikowskiego czy Franciszka Ksawerego Jezierskiego. W pracach tych kształtujących raczej klimat debaty niż wyznaczających konkretne rozwiązania ustrojowe zaczęto po raz pierwszy używać pojęć dobro wspólne, naród, w szerszym niż tylko szlacheckim sensie, rozszerzać prawa obywatelskie na pozostałe stany. Dla części szlachty posłującej do Sejmu samo zlikwidowanie Rady Nieustającej było równoznaczne z zakończeniem prac w sferze reformy ustrojowej. Jedynie członkowie stronnictwa patriotycznego zdawali sobie sprawę z konieczności gruntowniejszych zmian. W tym celu powołano Deputację do Formy Rządu na czele, której stanął marszałek litewski Ignacy Potocki. Postać tyleż ważna, co wyraźnie niedoceniana w dziele powstania Konstytucji 3 Maja. Latem 1790 r. po wielu miesiącach prac Potocki przedłożył Sejmowi słynny „Projekt do formy rządu”. Obszerny ten dokument, liczący sobie 658 artykułów, pełen republikańskich odniesień, wyraźnie ograniczał królewskie prerogatywy, wprowadzając zasadę dominacji sejmikowych instrukcji. Oznaczało to w praktyce uzależnienie ważniejszych decyzji państwowych od zdania przedstawicieli szlacheckiej prowincji, ale za to włączenie w krąg spraw państwowych stanu trzeciego- głównie mieszczan. Paradoksalnie projekt Potockiego zmusił króla Stanisława Augusta do działania w obronie własnych uprawnień, co zaowocowało włączeniem króla do prac nad projektem nowego ustroju Rzeczypospolitej. Do konfrontacji doszło na posiedzeniu Sejmu 13 września 1790 r. gdzie Stanisław August odwołując się do braci szlacheckiej nie pozwolił na przyjęcie zasad Potockiego, broniąc tym samym własnych uprawnień wykonawczych. Tym samym dwa rywalizujące ze sobą obozy patriotyczny i królewski zblokowały własne poczynania, ale wyraźny impas w debacie zmusił je do ściślejszej współpracy. Przełom nastąpił w trakcie dwóch wielogodzinnych rozmów Ignacego Potockiego ze Stanisławem Augustem na początku grudnia 1790 r. Obaj liderzy zgodzili się, co do kierunku w polityce zagranicznej wyznaczonego przez dążenie do sojuszu z Prusami, z drugiej strony Potocki odstąpił od swojego pierwotnego projektu republikańskiego na rzecz idei monarchii oświeconej. W spisanym po spotkaniach dokumencie zwanym „Pro memoria” król uzyskał długo oczekiwaną inicjatywę prawodawczą. Strony zobowiązały się przy tym do pełnej dyskrecji. Jednak dopiero w styczniu 1791 r. król podyktował swojemu sekretarzowi włoskiemu księdzu Scipionowi Piattolemu pierwszy zarys konstytucji, niezwłocznie przekazany Potockiemu. Piattoli był znakomitym kandydatem na pośrednika utrzymywał, bowiem bliskie kontakty nie tylko z królem, ale również Potockim. Od tego czasu trwał nieprzerwany ciąg uzgodnień i ustaleń, do których włączono marszałka Stanisława Małachowskiego i księdza podkanclerza Hugona Kołłątaja. Według ustaleń prof. Jerzego Łojka nie jest jasne, kto zredagował ostatecznie treść konstytucji, bowiem dyskusje nad poszczególnymi zapisami trwały do nocy z 2 na 3 maja 1791 r. Jego zdaniem ostateczny projekt konstytucji powstawał raczej w dyskusjach nad poszczególnymi fragmentami i spornymi kwestiami, niż w konfrontacji kilku kompletnych projektów. Prof. Emanuel Rostworowski pisze z kolei, że konstytucja nie była aktem jednorazowym, płodem jednej ręki i jednej głowy, ale dziełem „wielkiej czwórki” projektodawców: Stanisława Augusta, Ignacego Potockiego, Hugona Kołłątaja i Stanisława Małachowskiego. Inny z badaczy prof. Bolesław Leśnodorski uważa, że „największą zasługę należy przypisać królowi, a także Ignacemu Potockiemu i temu, który trzymał pióro i spisał tekst ostateczny, to jest Kołłątajowi”. Ciekawe spostrzeżenia poczyniła biograf króla Stanisława Augusta, Krystyna Zienkowska. Jej zdaniem obok głównych autorów powszechnie wymienianych przez wszystkich należy pamiętać o Aleksandrze Linowskim, pośle krakowskim, który przy królu pełnił ostateczną redakcję oraz wspomnianym księdzu Piattolim, którego redakcyjne dokonania nie mogą zostać zapomniane. Sam Piattoli po upadku Rzeczypospolitej publicznie twierdził, że właśnie on był wyłącznym autorem tekstu konstytucji, jego oświadczeniom nikt poważny nie daje jednak wiary. Jest zdumiewające, że w kraju, który czci swoją konstytucję świętem narodowym tak nie wiele jest wnikliwych monografii poświęconych pracom redakcyjnym poprzedzającym przyjęcie konstytucji. Dla przykładu w Stanach Zjednoczonych Ameryki natrafimy na dziesiątki monografii poświęconych działaniom redakcyjnym zarówno przy Deklaracji Niepodległości z 1776 r. czy Konstytucji z 1787 r. Być może jest to spowodowane niezwykłą aktualnością deklaracji oraz ciągłością obowiązywania amerykańskiej ustawy zasadniczej mimo kilkunastu poprawek, które wszakże nie zmieniły treści pierwotnego dokumentu. W polskim przypadku mamy jedynie historyczne odniesienia, bowiem po 123 latach niewoli narodowej przyszły dwie konstytucje w międzywojniu, stalinowska konstytucja z 1952 r., znowelizowana PRL-owska z 1976 r. i ostatnia konstytucja III Rzeczypospolitej z 1997 r. W swoim zasadniczym brzmieniu Konstytucja 3 Maja miała niewątpliwie nowatorskie zapisy i była nie tylko w Polsce dokumentem na wskroś nowoczesnym, jednak społeczeństwo polskie końca XVIII w. i stosunki w nim panujące były dla znacznej części ówczesnej Europy i Ameryki na wskroś anachroniczne. Obowiązujące tam prawa i wolności obywatelskie były znacznie powszechniejsze, niż to wynikało z zapisów majowej konstytucji. Dla świata znacznie ważniejsze były jednak nie konkretne zapisy konstytucji, co sposób, w jaki do jej uchwalenia doprowadzono. Thomas Jefferson mówił wprost o polskiej rewolucji, która się dokonała bez rozlewu krwi w przeciwieństwie do brytyjskiej czy francuskiej. Faktycznie zdumiewający jest łagodny przebieg majowych obrad, nawet, jeżeli uwzględnimy podstęp rzeczników zmian z wyznaczeniem sesji konstytucyjnej w czasie ferii powielkanocnych, kiedy większość posłów miała wolne. Poza incydentem z niezrównoważonym posłem kaliskim Janem Suchorzewskim, który przywlókł do Izby swojego sześcioletniego syna i groził, że go zabije, aby dziecko nie dożyło czasów obowiązywania nowej konstytucji, nie odnotowano żadnych buntów czy przejawów czynnego sprzeciwu. Patrioci sami byli zaskoczeni taką postawą, spodziewali się bowiem poważniejszego oporu. Inaczej nie można wyjaśnić ściągnięcia dodatkowych wojsk spoza Warszawy i oddania ich pod komendę Józefa Poniatowskiego, skoncentrowanie na Placu Zamkowym regimentu Działyńskich czy zorganizowanie przez Kołłątaja manifestacji mieszczańskiej. Same obrady początkowo zaplanowano na 5 maja, ale w obawie, że posłowie pruski i rosyjski znają datę, przyspieszono ich rozpoczęcie o dwa dni. Inna sprawa, że dyplomaci mocarstw zaborczych i tak poznali nową datę, ale ich stolice zajęte wzajemną rywalizacją nie interweniowały. Dla świata nie bez znaczenia był również fakt, że nie odebrano pod byle pretekstem głosu opozycji, dlatego obrady rozpoczęte około 9 rano wlokły się przez długie godziny. W końcu około godziny szóstej popołudniu we wtorek 3 maja 1791 r. poseł inflancki Michał Zabiełło, który na znak ręką króla, że chce zabrać głos po raz czwarty tego dnia zerwał się z ławy poselskiej z okrzykiem, iż król przysięga na Ustawę Rządową. Nie była to prawda, ale w tym momencie zapanowało takie poruszenie, że i król nie oponował godząc się, że jego zgłoszenie oznaczało faktyczną zgodę. Emocje sięgnęły zenitu, zewsząd krzyczano „Vivat król”, „Vivat konstytucja”. Wrzawa przeniosła się z Zamku na plac i ulice Warszawy. Jedynie poseł Suchorzewski oponował kładąc się krzyżem na ziemi, ale wśród wielkiej ciżby jego glos protestu był zupełnie niesłyszalny. Marszałek Małachowski na wszelki wypadek zapytał ogół czy jest zgoda na przyjęcie projektu, na co posłowie i senatorowie kilkakrotnie odpowiedzieli twierdząco. Biskup Feliks Turski podsunął królowi Ewangelię, na którą Stanisław August złożył przysięgę. Niestety nie znamy treści przysięgi,wiemy tylko, że Sejm przyjął ją z wielką aprobatą podobnie jak ponowną przysięgę u stóp ołtarza w katedrze św. Jana. Atmosfera w Warszawie w tych godzinach była bez wątpienia rewolucyjna, trudno się dziwić opozycji, że biernie przyglądała się tym wydarzeniom. Jedynie interwencja wojsk rosyjskich mogłaby cokolwiek zmienić, ale ta w obliczu zaangażowania Rosji w inne konflikty nie była wówczas możliwa. Ustawa Rządowa z 3 maja 1791 r. była dokumentem zwięzłym porządkującym najważniejsze kwestie ustrojowe państwa. Nie miejscu tu, aby szczegółowo analizować jej poszczególne zapisy warto wszakże zaznaczyć, że uchwalenie nowej konstytucji potwierdziło po raz kolejny, że Polacy w obliczu zagrożenia narodowego bytu potrafią się porozumieć w kwestiach politycznych. W przekonaniu jej twórców kompromis ten był konieczny, choć prowizoryczny. Nic dziwnego, że wielu nie zadawalał. Umocnieniu, bowiem państwa wewnątrz i na zewnątrz miało towarzyszyć kontynuowanie reformy na najtrudniejszym w opinii szlachty odcinku reformy społecznej. Trafnie opisał ten proces Hugo Kołłątaj w swoim sejmowym wystąpienie 28 czerwca 1791 r., w którym nawoływał do uzupełnienia zawartych w konstytucji majowej praw politycznych „konstytucjami ekonomicznymi i moralnymi”. Pogląd ten dość powszechny i dzisiaj skonfrontować należy z odmiennym spojrzeniem na tekst konstytucji przez pryzmat konieczności - jak pisze prof. Stanisław Salmonowicz - budowy takiego ustroju politycznego, który by był zdolny do istnienia. Jak powszechnie wiadomo Konstytucja 3 Maja nie zdołała uratować Rzeczypospolitej, a po pięknej karcie majowej przyszła ponura targowicka. Meandry ówczesnej sytuacji oddaje postawa króla Stanisława Augusta, który w czasie majowych wydarzeń odnotował najwspanialszą kartę w swoim panowaniu by po kilku miesiącach przystąpić pod naciskiem Rosji do konfederacji targowickiej. Trzeba się zgodzić z prof. Łojkiem, że ostatni polski król zdawał sobie sprawę z konieczności reformy państwa, ale nie wierzył w jej skuteczność. Niestety nie on jeden. Nie wolno nam jednak zapominać, że konstytucja mimo niesprzyjających okoliczności została uchwalona przez samych Polaków a w sensie ustrojowym, mimo wszystkich niedoskonałości, stanowiła ogromny postęp w stosunku do całego okresu XVII i XVIII w. W opinii wielu rodaków stała się politycznym testamentem samodzielności i niepodległości państwowej i tak głównie była pielęgnowana w XIX- wiecznej tradycji narodu. Faktycznie jednak uchwalenie Konstytucji 3 Maja wyznaczyło Polakom trwały program na przyszłość, którego fundamentalnym przesłaniem było poszukiwanie jedności w sprawach najważniejszych dla narodu. Trafnie to oddał wybitny XVIII-wieczny angielski publicysta Edmunda Burke: ” …to wielkie dzieło ten ma zaszczyt najcelniejszy, że zawiera w sobie nasiona coraz dalszego ulepszenia (…) na tych samych zasadach, które nasza starą brytańską konstytucję czynią tak wyborną. Tu jest powód powinszowania i święcenia tej rocznicy przez wieki”. Warto o tym pamiętać, gdy ponownie usłyszymy „ Niech się święci Trzeci Maj”

niedziela, 22 kwietnia 2012

Dwie Polski - dwie historie

Przysłuchując się dyskusjom polityków i publicystów w mediach, a zwłaszcza kłótniom pomiędzy PiS-em a PO czy Lechem Wałęsą i jego aktualnymi przeciwnikami z Wolnych Związków Zawodowych natychmiast przypomina się spór jaki o genezę odzyskania niepodległości toczył obóz Józefa Piłsudskiego z obozem narodowym.I tam i tu adwersarze zarzucali sobie zdradę i hańbę narodową, wysługiwanie się obcym mocarstwom, działania agenturalne czy antypaństwowe.Kampania nienawiści uruchomiono przeciwko Józefowi Piłsudskiemu w lecie 1920 r. czy pierwszemu prezydentowi Polski Gabrielowi Narutowiczowi do złudzenia przypominają kampanie nienawiści kierowane przeciwko Lechowi Wałęsie,Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, Lechowi Kaczyńskiemu czy Bronisławowi Komorowskiemu, i mimo że każdy z nich popełnił mnóstwo błędów i krytyka była w pełni uzasadniona nie zmienia to faktu,że dokonywała się i dokonuje za sprawą tych fal inwektyw systematyczna erozja fundamentów państwa polskiego.Nie wiem w jaki sposób zmienić politykę na wolną od bredni,kalumnii czy fałszywych oskarżeń.Na pewno nie rozwiążą tego zakazy prawne czy ściganie z urzędu. Zalety polityki historycznej są politycznie na tyle duże, że politycy będą zawsze po nią sięgali dla bieżących korzyści, mam tylko nadzieję ,że kiedyś przyznają rację Karolowi Marksowi, że historia lubi się powtarzać ale wyłącznie jako farsa
( Karykatura Zdzisława Czermańskiego przedstawiająca Piłsudskiego jako Żyda popijającego z Niemcami i Sowietami)